
Między dwoma najbardziej rozwijającymi się regionami świata – USA i Europą od zawsze była pewna nić rywalizacji, chęć pokazania swojej dominacji. Z drugiej jednak strony interesy dyplomatyczne i ekonomiczne przeważyły na tym, że obie te gospodarki – Amerykańska i Unii Europejskiej – muszą bardzo ściśle ze sobą współpracować a zapaść jednej oznaczać musi natychmiastową recesję także drugiej. Jednocześnie sami przedstawiciele społeczności obu kontynentów od zawsze myślą o sobie jak o indywidualistach nielubiących kultury ani sposobu życia znanego z opowieści zza granicy. Jednak mimo tych licznych różnic, większość problemów ekonomicznych i zachwiania polityczne, do jakich dochodzi dzisiaj po obu stronach oceanu wynika z tego samego. Z chęci masowego konsumowania nowych dóbr i usług, nawet jeśli na nie nie stać, to z pomocą kredytu bankowego. I właśnie to przekonanie o swojej predestynacji do wiecznego przewodzenie gospodarczemu rozkwitowi sprawiło, że zarówno politycy, banki jak i ich klienci zbyt ochoczo zaczęli podchodzić do pożyczania pieniędzy od prywatnych inwestorów. A niejednokrotnie w posiadaniu giełdowych inwestorów znajdują się aktywa mogące onieśmielić wyniki finansowe gospodarki nawet największych krajów. Dlatego gdy kapitał ten zorientował się, że wyłożył zbyt wiele miliardów na kredyty hipoteczne dla amerykanów oraz równie dużo miliardów na kupno obligacji skarbowych zadłużających się beznadziejnie krajów Strefy Euro – doszło do nagłego załamania koniunktury. I rozpoczynający się cztery lata temu kryzys z USA przeniósł się natychmiast do Europy, ogarniając kolejne kraje płacące wspólną walutą. Jednak chociaż nikt tego wcześniej się nie spodziewał, amerykańska gospodarka poradziła sobie z własnymi problemami nieco szybciej niż europejscy dyplomaci. Najprawdopodobniej wynika to z tego faktu, że zarządzanie samymi Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej ze szczebla centralnego jest dużo łatwiejsze, niż zmuszenie wszystkich dwudziestu siedmiu państw członkowskich do równego uczestniczenia w reformach wynikających z nieodpowiedzialności fiskalnej tylko niektórych uczestników wspólnoty. Starania dyplomatyczne europejskiej administracji muszą być zatem o wiele bardziej czasochłonne.